Piszę płytę ze swym życiem jednocześnie
razem choć to pierwsze nie od razu stało
się tak samo ważne jak to drugie z czasem,
przyszłość też mam na nią własny patent
choć z ulicy nie jesteśmy nasz rap to nie
delikates, rynek rodzi nowe płyty o tym
samym w innej szacie takie same jak te
stare wszystkim znane tak jak pacierz,
ja zawijam się do domu żeby zrobić se
herbatę, siąść za biurko, chwycić kartkę i
popłynąć znów z tematem, wiesz robię
tak co wieczór, prawie chcę wypromować
ten materiał, nie zarobię na tym grosza
w Tobie wiele więcej floty, mógłbym
biegać po skejt shopach gonić to po
dziesięć złotych też nie liczyłbym na
zwroty wtedy to nie o to chodzi i nie
o to też chodziło kiedyś co nie
Białystok, podziemna scena ziomek to
paradoks najpierw klepią Cię po plecach
później za plecami jadą, czas pokazał kto
jest kto, czas weryfikuje krwawo, ciągle
nagrywamy rap chuja na gamoni kładąc,
możesz mieć za sobą ziomków całe stado
nawet, możesz mieć brygadę z pięciu
osiedli ekipę ja wciąż mam determinację,
masz okazję ją usłyszeć.
Nie wiem, nazwij to jak chcesz, lecz
na pewno to nie talent na to, że dziś
słyszysz mnie sam solidnie pracowałem,
moi rodzice co do mnie mieli inne plany,
chcieli żebym był lekarzem pewnie są
rozczarowani, nie raz pierwszy, nie ostatni
jeszcze bliskich rozczaruję, często wracam
najebany, albo nie wracam w ogóle, z
przyjaciółmi więcej czasu spędzam, mniej
odwiedzam niunie, hajs nie trzyma się mej
ręki chociaż nawet nie pracuję, myślę o
tym często kiedy spaceruję znowu, ciemne
niebo, kilka drzew, czekam gdzieś na
autobus, garstka ludzi, więcej miejsc pustych,
gdy wracam do domu, klimat wieczoru na nic
tego nie zamienię, z kielni dźwięk telefonu,
więc odczytuję sms, wygraj dziesięć
samochodów, wyślij siedem dwa dwa siedem,
nigdy nie wysyłam powód w takie głupoty
nie wierzę, sny zostawiam dla idiotów, chcę
realizować cele.
Jedna miłość, a może dwie w każdym razie
towarzystwo się skurwiło zdaję sobie z tego
sprawę i już mnie nie dziwi wcale to, że
matka mego ziomka nawet w kuchni przy
pierogach robiąc dla rodziny obiad nuci se
pod nosem refren co go jak wracała z pracy
usłyszała w radiu ESCE też go słyszę chcę czy
nie chcę choćby wtedy, gdy w kolejce z
wózkiem w spożywczaku stoję zewsząd
wypływa badziewie, a niekompetentni ludzie
nazywają to hip-hopem, ja uśmiecham się
pod nosem, lekko ramionami wzruszam,
dla mnie słuchacz to koneser, muzyka,
synonim sztuka, jeden kradnie telefony,
drugi żre piguły w klubach, inna do tych
telefonów chętnie za kody się rucha, ziomki
dym trzymają w płucach aż nie zaczną nim
kaszleć, nie jest łatwo tego słuchać, a
nagrywać tym bardziej, płytki oddech,
mam astmę, ale walczę mam powód,
raz dla bliskich to ważne, dwa ostatnie
dla wrogów, puszczam swoją jazdę w
teren podziemie, Białystok, Toruń.